Przejdź do głównej zawartości

Meble za grosze, czyli trudności obiektywne.

Zbierałam się do napisania dalszej części historii sofy, ale dopiero dzisiaj udało mi się do klawiatury usiąść...
Mąż z sąsiadem dostarczoną sofę podnieśli, przez drzwi kamienicy przenieśli i schodami w górę ruszyli... Wieczór był ciepły, więc pot zrosił im czoła, ale dzielnie taszczyli nasz nowy nabytek. I pewnie za jednym podejściem wnieśli by ów mebel na drugie piętro, gdyby nie nieco dziwaczna konstrukcja naszej XIX-wiecznej kamienicy. Z nieznanych powodów, o ile klatka schodowa na piętrach jest całkiem spora, a schody szerokie, to półpiętra są wąskie i dziwnie na rogach zcięte, przez co sofa żadną miarą i w żadnej pozycji nie dawała się przez podest na półpiętrze przenieść. Po kilku minutach manipulowania meblem w różnych pozycjach i pod rozmaitymi kątami nowy nabytek utknął ostatecznie, zaklinowany między oknem a poręczą. Szczęście w nieszczęściu - stare meble bardzo łatwo rozmontować. Niestety łatwo tam, gdzie jest miejsce i dobre oświetlenie. Na mrocznym półpiętrze, z bardzo ograniczoną możliwością manewrowania śrubokrętem,  zadanie okazało się pracą mozolną i czasochłonną. W dodatku nie znoszę blokować klatki schodowej, a zablokowaliśmy ją całkowicie, barykada z sofy była bowiem nie do przebycia... W końcu, po zdemontowaniu oparcia i siedzenia udało się uwolnić stelaż i wszystkie części do mieszkania wtaszczyć, gubiąc po drodze tylko jedną śrubę, która jakimś cudem zaginęła bez śladu i ułożyć w gustowną stertę na środku salonu.
Sąsiad, aczkolwiek człowiek świętej cierpliwości, ewakułował się po wniesieniu ostatniego kawałka, obawiając się chyba, że dla odmiany zostanie zatrudniony przy ponownym montażu, mąż natomiast orzekł, że gustowna dekoracja na środku  salonu nikomu nie przeszkadza i potruchtał za sąsiadem na partyjkę szachów...
Niestety, ja od razu stwierdziłam, że mi przeszkadza, a że nie mam miru, mam za to ADHD, przystąpiłam do składania i skręcania. Od razu mówię, że nie jest to czynność, którą powinna wykonywać jedna osoba, nawet posługując się wsparciem w postaci foteli po pradziadku, dosłownie wspierających oparcie w trakcie przykręcania śrub. Dodatkową pomoc w postaci Pusi wystawiłam za drzwi, przez co zyskałam podkład muzyczny składający się z głośnego miauczenia i skrobania w futrynę...
Ale jak się kobieta uprze, to da radę, więc mebel został złożony i to przy minimalnych stratach własnych, w postaci nieco zsiniałej stopy i bardzo obrażonego kota. Mąż, zwabiony panującą ciszą, a może przekonany, że o 23 do żadnych działań zmuszać go już nie będę, zjawił się kilka minut po zakończeniu mojej pracy odtwórczej. Zajrzał do salonu i stwierdził radośnie:
- o, złożyłaś sama... Mogłaś poczekać, przecież bym Ci pomógł...
Po czym radośnie klapnął na sofę, aż sprężyny zatrzeszczały, a morska trawa zachrzęściła... Po wypróbowaniu kilku pozycji, mniej i bardziej dziwacznych,  usiadł wreszcie normalnie, zamarł na chwilę w zadumie i oświadczył:
- ja jej nie chcę.
- jak to nie chcesz?
- normalnie, nie chcę.
-???
- No co? Ona jest niewygodna. Mam oglądać telewizję siedząc jak stary tetryk?
- czemu jak tetryk?
- No bo jak siedzę inaczej, to mi niewygodnie.
- kochanie moje, przecież to secesyjna sofa, one takie są...
- No właśnie. I ja jej nie chcę.
- to co mam z nią zrobić?
- nie wiem, gdzieś postaw...przepraszam, ale muszę iść spać...jutro pomyślimy...
I tak oto zostałam z nowym nabytkiem. Mieszkanie niestety nie jest z gumy i wciśnięcie kolejnego mebla wymagało pozbycia się dwóch foteli z salonu. Przy okazji pozbyłam się też jednego krzesła, które dawno temu zawędrowało tam tymczasowo i utknęło.





Pewnie będę jeszcze musiała coś przestawić, wynieść, przynieść i przewiesić... Za to Pusia nową sofę zaadaptowała natychmiast i bez zastrzeżeń.


I to zarówno z wierzchu, jak i dogłębnie...





Komentarze

  1. Zawsze się boję kłopotu z wnoszeniem mebli mimo że dom mamy dość duży ale.....:)))tak też czasem bywa że piękny nowy nabytek wymaga wielkich zmian:)))świetnie sobie poradziłaś i sofa ładnie się prezentuje wśród Twoich wspaniałych rzeczy:)))Pusia poznała się na mebelku od razu:)))Pozdrawiam serdecznie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się zawsze wydaje, że każdy mebel wejdzie, co niestety nie zawsze jest zgodne ze stanem faktycznym. Nie pierwszy raz rozmontowywaliśmy coś na klatce... Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam serdecznie 🙂

      Usuń
  2. Masz bardzo stylowe wnętrze, szkda, że sofa nie zostanie na dłużej, ale może wymyślisz coś nowego? Też ubolewam nad tym, że nasze mieszkania nie są z gumy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie zostanie 🙂
      Pozbyłam się foteli, więc nie było by na czym siedzieć... W zasadzie to myślę nad stołem, chociaż ten jest po prababci... Dziękuję za odwiedziny 😘 i cieplutko pozdrawiam.

      Usuń
  3. Pusia znakomita testerka.:) Pięknie wkomponowałaś sofę, cudnie u Ciebie.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ☺️
      Pusia testuje wszystko świetnie i z dużym entuzjazmem. Czasami aż za dużym...

      Usuń
  4. Ha, ha! Kobieta potrafi! Jesteś wspaniała, niepowtarzalna, zaradna, gustowna, błyskotliwa, operatywna, nietuzinkowa... Wymieniać dalej? :) bo mogłabym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, nie trzeba, i tak się czuję zakłopotana taką lawiną komplementów ☺️☺️☺️

      Usuń
  5. Po przeczytania komentarza Poli, doszłam do wniosku, że nie mam już co pisać. Mogę dodać tylko, że piszesz fantastycznie i z humorem. Rozbawiłaś mnie do łez, tak się śmiałam, że eM z okolic telewizorni pytał co się dzieje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najzabawniejsze jest to, że drugim chętnym na to wybitnie wygodne rozkładane urządzenie był podobno Rudi Schuberth, więc moja propozycja, żeby wcisnąć je mojej mamie spotkała się że zdecydowanym sprzeciwem... Ale szczerze mówiąc, to się cieszę, wreszcie udało mi się pozbyć denerwującego ludwiczka. Tylko nie wiem, na czym teraz Pusia będzie zimą spać przy piecu...

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wzorki na porcelanie

Nie lubię gotować, ale lubię kuchnie. Cudze lubię, byle zagracone były i niesterylne. I swoją, odkąd w diabły wyeksmitowałam podobno wyjątkowo gustowny i ergonomiczny zestaw mebli z mdf - u, który na moje kilkuletnie utrapienie pozostawili poprzedni właściciele...  Być może źle rozumiem ergonomię kuchenną, ponieważ obecnie moja kuchnia jest idealnym przeciwieństwem zaleceń ogólnych na temat wygody i bhp użytkowania tego pomieszczenia, ale na razie żyję, oparzeń trzeciego stopnia nie odnoszę i nawet nieco mniej tłukę, niż przed przemeblowaniem. Gotuję chyba głównie z powodu możliwość używania zastawy stołowej. Zastawa stołowa to temat rzeka, wielki jak Ganges i Amazonka razem, wspólnie i w porozumieniu. Pisałam już o porcelanie china blau, teraz czas na wzór słomkowy i cebulowy. Z nieznanych i niezrozumiałych powodów są one ze sobą mylone. Wzór słomkowy,  Indisch  Blau, niebieski saksoński, pietruszkowy - to ten sam wzór, przedstawiający podobno kocanki, czyli drobne, żółte, polne kw

Landszafty, oleodruki i reprodukcje... Cz. II

Miałam napisać o oleodrukach, zabieram się za to od dni kilku, ale jakoś mi nie idzie. Od wysokich temperatur mózg mi się lasuje, a oleodruk to temat poważny... Nigdy jakoś za tym rodzajem twórczości nie przepadałam, chociaż muszę przyznać, że trafiają się perełki wybitne, w ramach okazałych, prawdziwym złotem złożonych... Zacznijmy od początku - oleodruk to odbitka wykonana na papierze, płótnie lub innym materiale, wykonana w technice oleografii lub chromolitografii, bardzo popularna w XIX wieku. Oleodruki były obecne zarówno w miejscach publicznych, takich, jak kościoły, czy urzędy, jak i mieszkaniach prywatnych. Ich jakość zależała od staranności wykonania. Niektóre były dodatkowo ręcznie podmalowywane i zdobione porzez naszywanie koralików i tkanin, tłoczenie ornamentów... Najbardziej znane  "szkoły" oleodruków posiadające  własne zakłady produkcyjne, znajdowały się w Niemczech i Francji: Muller and Lose, Kamag, Otto Blocha... Można było je nabyć nie tylko w całej Europ

Zaginiony w akcji

Dawno nie pisałam. I to nawet nie brak weny ale entuzjazmu sprawił, że ciężko mi jakoś cokolwiek z sensem napisać. A entuzjazm zaginął w akcji, prawdopodobnie leży gdzieś pod stertą gruzu... Albo razem z gruzem został wyniesiony do worków na tenże gruz... Kocham stare budynki. Nic to, że tynk się sypie, podłogi trzeszczą, drzwi skrzypią... Do tej pory myślałam, że wszystko da się załatać. Albo polubić... I tu zaczyna się smutna historia zaginionego entuzjazmu. Dom z 1951 r. Przerobiona wersja willi z międzywojnia. Niby nic nadzwyczajnego. Beton, cegła, deski na podłogach... Ten budynek uświadomił mi jednak w pełni koszmar dawnych przeróbek, remontów i modernizacji. Kolejne worki ochydnych kafli z lat 70-tych, paneli z 90-tych, boazerii, płyt pilśniowych udających kafle, styropianu przylepionego w jakimś obłędzie do wszystkich sufitów...wymienionych na plastikowe okien i kaloryferów osaczających każde pomieszczenie... 15m2 i 22 żeliwne żeberka. A co. Pierwszy raz nie wiem, czy sobie p