Przejdź do głównej zawartości

Witajcie.

Zacznę od tego, dlaczego zaczynam.
Kocham wnętrza. I rzeczy zbędne. Chciałam się z Wami podzielić wszystkim tym, co w mieszkaniu nie spełnia roli użytkowej, bez czego miałybyśmy mniej sprzątania, odkurzania i mycia, a co radośnie zdobywamy, przynosimy i ustawiamy.
Od razu zaznaczam, że jestem graciarą straszliwą i na minimalizm przejść nie zamierzam.
Witajcie więc w świecie fidrygałków *

fidrygałki - rzeczy zbędne, niepotrzebne





Komentarze

  1. Witaj, no to jestem i zaczynam nową przygodę z Rudzik Rudzik. Mam na imię Ilona.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj kochany rudziku w Twoim zaczarowanym świecie. Zawsze lubiłam czytać Twoje komentarze pisane w fantastycznym stylu i czytanie Twojego bloga będzie z pewnością wielką przyjemnością. Rzeczy zbędne lub czasem niezbędne, zawsze z przymiotnikiem stare, będę oglądała z sentymentem, bo z wieloma podobnymi spotykałam się nie raz.
    Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Mario. Dziękuję, że zajrzałaś. Całusy wysyłam 😘😘😘

      Usuń
  3. I ja się cieszę, że zaczęłaś redagowanie bloga. A jeśli ja byłam choć mikro przyczynkiem
    ( bo zawsze do tego namawiałam te znajome wnętrzarskie celebrytki, do których Ty zawsze należałaś), tym bardziej mnie to cieszy... Będę tutaj zaglądać... Pola :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, chociaż wnętrzarską celebrytką nigdy się nie czułam i raczej się nie poczuję. Również się cieszę, że piszesz 😀

      Usuń
  4. Pięknie i klimatycznie prowadzony blog.
    Pewna nieśmiałość pisania,ale i duża wiedza o tym co stare, cenne, uratowanie od zapomnienia, daję ciekawy efekt w czytaniu :)
    Pozdrawiam/I

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Pisanie postaram się doszlifować 🙂

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wzorki na porcelanie

Nie lubię gotować, ale lubię kuchnie. Cudze lubię, byle zagracone były i niesterylne. I swoją, odkąd w diabły wyeksmitowałam podobno wyjątkowo gustowny i ergonomiczny zestaw mebli z mdf - u, który na moje kilkuletnie utrapienie pozostawili poprzedni właściciele...  Być może źle rozumiem ergonomię kuchenną, ponieważ obecnie moja kuchnia jest idealnym przeciwieństwem zaleceń ogólnych na temat wygody i bhp użytkowania tego pomieszczenia, ale na razie żyję, oparzeń trzeciego stopnia nie odnoszę i nawet nieco mniej tłukę, niż przed przemeblowaniem. Gotuję chyba głównie z powodu możliwość używania zastawy stołowej. Zastawa stołowa to temat rzeka, wielki jak Ganges i Amazonka razem, wspólnie i w porozumieniu. Pisałam już o porcelanie china blau, teraz czas na wzór słomkowy i cebulowy. Z nieznanych i niezrozumiałych powodów są one ze sobą mylone. Wzór słomkowy,  Indisch  Blau, niebieski saksoński, pietruszkowy - to ten sam wzór, przedstawiający podobno kocanki, czyli drobne, żółte, polne kw

Landszafty, oleodruki i reprodukcje... Cz. II

Miałam napisać o oleodrukach, zabieram się za to od dni kilku, ale jakoś mi nie idzie. Od wysokich temperatur mózg mi się lasuje, a oleodruk to temat poważny... Nigdy jakoś za tym rodzajem twórczości nie przepadałam, chociaż muszę przyznać, że trafiają się perełki wybitne, w ramach okazałych, prawdziwym złotem złożonych... Zacznijmy od początku - oleodruk to odbitka wykonana na papierze, płótnie lub innym materiale, wykonana w technice oleografii lub chromolitografii, bardzo popularna w XIX wieku. Oleodruki były obecne zarówno w miejscach publicznych, takich, jak kościoły, czy urzędy, jak i mieszkaniach prywatnych. Ich jakość zależała od staranności wykonania. Niektóre były dodatkowo ręcznie podmalowywane i zdobione porzez naszywanie koralików i tkanin, tłoczenie ornamentów... Najbardziej znane  "szkoły" oleodruków posiadające  własne zakłady produkcyjne, znajdowały się w Niemczech i Francji: Muller and Lose, Kamag, Otto Blocha... Można było je nabyć nie tylko w całej Europ

Zaginiony w akcji

Dawno nie pisałam. I to nawet nie brak weny ale entuzjazmu sprawił, że ciężko mi jakoś cokolwiek z sensem napisać. A entuzjazm zaginął w akcji, prawdopodobnie leży gdzieś pod stertą gruzu... Albo razem z gruzem został wyniesiony do worków na tenże gruz... Kocham stare budynki. Nic to, że tynk się sypie, podłogi trzeszczą, drzwi skrzypią... Do tej pory myślałam, że wszystko da się załatać. Albo polubić... I tu zaczyna się smutna historia zaginionego entuzjazmu. Dom z 1951 r. Przerobiona wersja willi z międzywojnia. Niby nic nadzwyczajnego. Beton, cegła, deski na podłogach... Ten budynek uświadomił mi jednak w pełni koszmar dawnych przeróbek, remontów i modernizacji. Kolejne worki ochydnych kafli z lat 70-tych, paneli z 90-tych, boazerii, płyt pilśniowych udających kafle, styropianu przylepionego w jakimś obłędzie do wszystkich sufitów...wymienionych na plastikowe okien i kaloryferów osaczających każde pomieszczenie... 15m2 i 22 żeliwne żeberka. A co. Pierwszy raz nie wiem, czy sobie p