Ostatnio otrzymałam dziwaczny komplement - fajne macie to mieszkanie, ciepniesz wszystko byle gdzie, z byle czym, a i tak ładnie wygląda... Spojrzałam na komplementodawczynię zdumiona - przecież to jest poukładane - odpowiedziałam. - No co ty, nawet meble masz poustawiane, jak popadnie - odpowiedziała.
Otóż nie mam. Nie wiem, czy nasze mieszkanie sprawia wrażenie totalnego chaosu, ale naprawdę nie ustawiam czego popadnie, gdzie popadnie. Przed wprowadzeniem się, lat temu dziesięć i miesięcy pare, idąc za poradami różnych zawodowych wnętrzarzy, rozrysowałam sobie plan mieszkania, a na nim rozmieszczenie mebli, coby od razu móc ekipie od przeprowadzek palcem wskazać, gdzie co mają postawić. Ustawianie poszło w miarę sprawnie, ale efekt był fatalny. Z bliżej nieokreślonego powodu moje nocne przemyślenia rozrysowane na kartkach w kratkę w ogóle się nie sprawdziły. Cośmy się napchali szaf na kocach z kąta w kąt, to nasze. I nie chodziło o to, że coś źle wymierzyłam, po prostu wizualnie zgrzytało niczym piasek w zębach... Z resztą początki w ogóle były trudne, ponieważ mieszkanie jest specyficzne. Okna wielkie, wysokie i wąskie, przedpokój zamiast uczciwej wnęki na szafę składa się z jednego kawałka ściany i samych drzwi, kąty zajęte przez piece, dwa pokoje połączone amfiladą. I totalna prostota. Deski na podłodze, proste drzwi, zero stiuków. Trudno w zasadzie orzec, co autor miał na myśli, ponieważ wnętrze, aczkolwiek wysokie, przestronne i bardzo słoneczne, bardziej przypomina ubogi wiejski dworek niż kamienicę. W dodatku posiada świetną akustykę. Tak świetną, że mamy echo. To znaczy teraz nie mamy, fidrygałki wszelakie całkowicie je zlikwidowały, ale przed umeblowaniem występował pogłos godny jaskini.
Wracając do ustawiania byle gdzie, to być może istnieją gdzieś istoty tak cudowne, że rzucony przez nie od niechcenia pled układa się miękko, drapując gustownie i cudownie zdobiąc sofę, być może przyniesiony prosto z targu staroci fotel od razu tworzy idealny zestaw ze stolikiem, a ciepnięte na stoliku książki wyglądają jak piękna martwa natura. Niestety ja do tych istot nie należę. I jak coś gdzieś ciepnę, to wygląda jak ciepnięte...
Przez lata nauczyłam się dwóch zasad zakupowych. Po pierwsze, zawsze kupować tylko to, co się nie będzie gryzło z resztą, po drugie, nie poszukiwać docelowo. Pierwsze jest dość proste - zero folku, wysokiego połysku, intensywnych barw i ostro zarysowanych kątów. Drugie jeszcze prostsze. Już dawno przestaliśmy się wybierać na poszukiwania ukierunkowane, typu lustro do przedpokoju, obraz nad bieliźniarkę, czy zegar do kuchni, zakupy takie kończyły się bowiem nabyciem czegoś, co ewentualnie może być, a po pewnym, niezbyt długim czasie drażniło straszliwie. Nic na siłę. Jeżeli czymś się zachwycę, to gdzieś to upchnę. Coś przestawię albo przewieszę i gdzieś pasować będzie. Wprawdzie bywa, że trzeba się pozbyć czegoś, ale mimo, że jestem zbieraczem, to nie jest problem, zbędne łatwo w świat oddać. Jakiś chętny się znajdzie.
Wracając do nieładu, czyli ciepnięcia, gdzie popadnie, to zdarza mi się usiąść z kubkiem kawy w danym pomieszczeniu i myśleć- to tu, a tamto tam...a gdzie wtedy owo? A co do tych zasłon? Poszewki nie pasują, może te w różyczki?
Przestawianie w głowie nie zawsze jest udane i czasami dopiero drogą prób i błędów zwizualizowanych na "lajfie" udaje się nieład zadowalający osiągnąć, przeważnie nadreptać się trzeba, naprzestawiać...
Z chmielem problemu nie było, wylądował tam, gdzie zawsze, wianek z patyków na ten czas wala się po domu, a przy zakupie różowych poszewek to mi chyba Jowisz rozum odebrał... Ale nic to, z czasem albo się gdzieś zadomową, albo zmienią właściciela.
Tylko Pusia jak zwykle na swoim miejscu i w tej samej pozycji, niezależnie od aktualnie leżącej narzuty, zawsze pasuje 😊
Otóż nie mam. Nie wiem, czy nasze mieszkanie sprawia wrażenie totalnego chaosu, ale naprawdę nie ustawiam czego popadnie, gdzie popadnie. Przed wprowadzeniem się, lat temu dziesięć i miesięcy pare, idąc za poradami różnych zawodowych wnętrzarzy, rozrysowałam sobie plan mieszkania, a na nim rozmieszczenie mebli, coby od razu móc ekipie od przeprowadzek palcem wskazać, gdzie co mają postawić. Ustawianie poszło w miarę sprawnie, ale efekt był fatalny. Z bliżej nieokreślonego powodu moje nocne przemyślenia rozrysowane na kartkach w kratkę w ogóle się nie sprawdziły. Cośmy się napchali szaf na kocach z kąta w kąt, to nasze. I nie chodziło o to, że coś źle wymierzyłam, po prostu wizualnie zgrzytało niczym piasek w zębach... Z resztą początki w ogóle były trudne, ponieważ mieszkanie jest specyficzne. Okna wielkie, wysokie i wąskie, przedpokój zamiast uczciwej wnęki na szafę składa się z jednego kawałka ściany i samych drzwi, kąty zajęte przez piece, dwa pokoje połączone amfiladą. I totalna prostota. Deski na podłodze, proste drzwi, zero stiuków. Trudno w zasadzie orzec, co autor miał na myśli, ponieważ wnętrze, aczkolwiek wysokie, przestronne i bardzo słoneczne, bardziej przypomina ubogi wiejski dworek niż kamienicę. W dodatku posiada świetną akustykę. Tak świetną, że mamy echo. To znaczy teraz nie mamy, fidrygałki wszelakie całkowicie je zlikwidowały, ale przed umeblowaniem występował pogłos godny jaskini.
Wracając do ustawiania byle gdzie, to być może istnieją gdzieś istoty tak cudowne, że rzucony przez nie od niechcenia pled układa się miękko, drapując gustownie i cudownie zdobiąc sofę, być może przyniesiony prosto z targu staroci fotel od razu tworzy idealny zestaw ze stolikiem, a ciepnięte na stoliku książki wyglądają jak piękna martwa natura. Niestety ja do tych istot nie należę. I jak coś gdzieś ciepnę, to wygląda jak ciepnięte...
Przez lata nauczyłam się dwóch zasad zakupowych. Po pierwsze, zawsze kupować tylko to, co się nie będzie gryzło z resztą, po drugie, nie poszukiwać docelowo. Pierwsze jest dość proste - zero folku, wysokiego połysku, intensywnych barw i ostro zarysowanych kątów. Drugie jeszcze prostsze. Już dawno przestaliśmy się wybierać na poszukiwania ukierunkowane, typu lustro do przedpokoju, obraz nad bieliźniarkę, czy zegar do kuchni, zakupy takie kończyły się bowiem nabyciem czegoś, co ewentualnie może być, a po pewnym, niezbyt długim czasie drażniło straszliwie. Nic na siłę. Jeżeli czymś się zachwycę, to gdzieś to upchnę. Coś przestawię albo przewieszę i gdzieś pasować będzie. Wprawdzie bywa, że trzeba się pozbyć czegoś, ale mimo, że jestem zbieraczem, to nie jest problem, zbędne łatwo w świat oddać. Jakiś chętny się znajdzie.
Wracając do nieładu, czyli ciepnięcia, gdzie popadnie, to zdarza mi się usiąść z kubkiem kawy w danym pomieszczeniu i myśleć- to tu, a tamto tam...a gdzie wtedy owo? A co do tych zasłon? Poszewki nie pasują, może te w różyczki?
Przestawianie w głowie nie zawsze jest udane i czasami dopiero drogą prób i błędów zwizualizowanych na "lajfie" udaje się nieład zadowalający osiągnąć, przeważnie nadreptać się trzeba, naprzestawiać...
Róże tydzień miętosiłam, aż zaczęły płatki gubić, dynie nadal stanowią element wędrowny, za to wrzosy od razu pasowały tam, gdzie miały.
Z chmielem problemu nie było, wylądował tam, gdzie zawsze, wianek z patyków na ten czas wala się po domu, a przy zakupie różowych poszewek to mi chyba Jowisz rozum odebrał... Ale nic to, z czasem albo się gdzieś zadomową, albo zmienią właściciela.
Tylko Pusia jak zwykle na swoim miejscu i w tej samej pozycji, niezależnie od aktualnie leżącej narzuty, zawsze pasuje 😊
A propos narzuty- jest boska! Pusia ma dobry gust. A nieład? Hmmm...Twój jest artystyczny i nie do podrobienia. Zamierzony czy nie, niezmiennie zachwyca! Buziaki :* Pola
OdpowiedzUsuńNarzuta z English Home, idealna dla Pusi, łatwo się z niej pusine futro zbiera 😊. Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam już prawie jesiennie 😘
UsuńTo Ci komplement..., dobrze że siedziałam, bo chyba bym się przewróciła. Masz wszystko tak pięknie zgrane i sama po sobie wiem, że nie da się rzucić byle jak, bo wygląda na bałagan. Zdjęcia Twoich wnętrz to dla mnie prawdziwa uczta, lubię je wielokrotnie oglądać, a i może podejrzeć jakąś inspirację. Pusia wszędzie pasuje, wie co dobre.:) Pozdrawiam serdecznie i przesyłam głaski dla kotki.:)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za tyle miłych słów 😊. Pusia pogłaskana 😘😘😘
UsuńBardzo polubiłam Twojego bloga i codziennie zaglądam czy jest coś nowego:)))chciałam go dodać do obserwowanych ale się nie udało:))więc kiedy wczoraj wieczorem zobaczyłam nowy wpis bardzo się ucieszyłam:)))jeżeli chodzi o artystyczny nieład trzeba się nad nim nieźle napracować:))zwłaszcza w domach gdzie jest dużo fidrygałków jak je pięknie nazywasz:)))Twój dom jest dopieszczony w każdym calu:))kicia wie o tym najlepiej:))Tak więc oczy nacieszyłam::)))Pozdrawiam serdecznie:))
OdpowiedzUsuńDziękuję i gorąco pozdrawiam 😘
UsuńBardzo przydatne te Twoje przemyślenia, rudziku, a podane w tak lekki i humorystyczny sposób, wprost bezcenne :). Może i są takie osoby, które, jak piszesz, gdzie coś ciepną tam leży i dobrze wygląda ale dla większości to może nie ciężka praca, ale efekt przytykania, nadymania wyobraźni, czasem iskry zgubionej przez Natchnienie a czasem efekt walnięcia się w łeb w pierwszy wolny kawałek ścinany.
OdpowiedzUsuńPs. też już od dawna nie poszukuję celowo. To się nie sprawdza. Zwłaszcza, jeśli chodzi o ciuchy, buty i tekstylia.
Mnie czeka poszukiwanie celowe ciucha. Aż się boję... W dodatku ciuch ma być mocno wyjściowy, a w takich, nie dość, że nie gustuję, to się jeszcze jakoś niezbyt wygodnie czuję... 😥
Usuń