Przejdź do głównej zawartości

Mieć kota

To, że mam kota, mówiono mi wielokrotnie. W dodatku jak tylko powiem - Ala jestem - to moje pokolenie z jakimś maniakalnym uporem stwierdza - Ala ma kota.  Dla niezorientowanych wyjaśniam, był dawno temu taki elementarz, w którym podobno Ala miała kota. Jest to bzdura totalna, ponieważ, jak śpiewał Skiba:
Ala ma Asa.
As to Ali pies.

A kota to ma Ola...

Przedstawianie się - Alicja- też w zasadzie dobija, ponieważ większość ludzi uważa, że odpowiedzią zabawną będzie - z Krainy Czarów. Po pierwsze, Alicja nie była z Krainy Czarów, tylko trafiła tam za królikiem, a po drugie, no ile razy można?
Dlatego podjęłam decyzję, że zostanę po drugiej stronie lustra i będę mieć święty spokój jako Rudzik...

Ale nie o tym chciałam napisać. Chociaż słuchając ludzi, mówiących, że mam kota, odnoszę wrażenie, że nie o posiadanie owych uroczych futrzaków ludziom chodzi, to faktycznie kota posiadam, a właściwie kotkę, sztuk jeden, burą, rasy dachowiec, chociaż podobno jakiegoś rodowodowego w rodzinie miała... Urodziła się w lutym 2012 r., wyłazi z niej więc natura zodiakalnej ryby.  Przyniósł ją mój mąż, który uważał, że po śmierci naszej kochanej Delicji jakieś zwierzątko w domu być musi. I tak w naszym życiu pojawiła się Pusia Ryjek. Pusia, ponieważ od dziecka była bardzo pusiowa, a Ryjek, ponieważ żuchwę ma nieco cofniętą,  z profilu przypominając francuskiego arystokratę, albo, raczej, wiewiórkę...
Przy ludziach rzadko używamy imion dwojga, coby się nam dziwnie nie przyglądali, ale Pusia reaguje na wołanie: Ryjku! tak samo jak na pierwsze imię...
Każdy, kto posiada kota, zdaje sobie sprawę, że koty to szkodniki domowe od myszy gorsze, w mieszkaniu pełnym fidrygałków życie z takim rozkosznym sierściuchem powinno więc być ciężkie i pełne demolki. Jednak nam trafił się już drugi wybitny przedstawiciel tegoż gatunku. Pomijając pusiowe poczynania z lat młodzieńczych, kiedy to na ten przykład w noc przedwigilijną rozebrała do połowy choinkę, albo potrafiła gościom do torebki nasiusiać, w zasadzie Ryjek nie niszczy, nie tłucze i nie brudzi. Dwa główne mankamenty kota naszego, to linienie i plucie jedzeniem na kafelki. Linieje namiętnie i nawet codziennie szczotkowanie przynosi marne efekty, ponieważ Pusia chce być czesana głównie po łebku, a za naruszanie stref typu zadek gryzie i  ucieka, tak więc nieodzowne jest ciągłe bieganie z odkurzaczem. Co do plucia, to podejrzewałam, że może jakąś wadę zgryzu ma, ale wizyta u weterynarza zakończyła się stwierdzeniem, że taka pusinej żuchwy uroda oraz ugryzieniem, bardzo z resztą skutecznym, palca weterynarza...
Manie kota w mieszkaniu wiąże się podobno z posiadaniem kuwety, żwirkiem, zapachem średnio przyjemnym i zniszczonymi meblami. To nieprawda. Po pierwsze Ryjek sam nauczył się z toalety kożystać. W dzieciństwie kocię to łaziło za mną wszędzie, a zamykanie drzwi do łazienki skłoniło Pusię do wyrwania kratki wentylacyjnej w tychże drzwiach zamontowanej. Ale za to, drogą obserwacji, kotka nasza doszła samoczynnie do wniosku, że należy z toalety korzystać. Wprawdzie wody nie spuszcza, ale żwirku nie używa. Mankamenty oczywiście na niespuszczaniu wody się nie kończą, ponieważ Ryjek nie pojął idei klamki i nie potrafi drzwi otwierać, no i deski podnosić też nie umie... Ale w końcu, każdy ma jakieś swoje dziwactwa, więc Pusi, jako domownikowi, przysługuje pełne prawo do uchylonych drzwi łazienki...
A mebli jakoś nie drapie, wystarczy co jakiś czas pazurki przyciąć.
Za to z rozkosznego kociaka, słodkiego niczym odpustowy lizak, zamieniła się w przytłuste stworzenie, wymuszające jedzenie i śpiące 20 godzin na dobę. Wprawdzie 4 godziny ryjkowej aktywności, polegającej niezmiennie na polowaniu na owady oraz pomocy w pracach domowych potrafią wykończyć - ty sobie prasuj, a ja się uwieszę na kablu od żelazka, ty sobie myj okna, a ja po cichutku podrę na strzępy całą rolkę papierowego ręcznika, ty sobie wycieraj meble z kurzu, a ja powyskakuję zza mebli, polując na ścierkę - ale dom bez zwierzaka to tylko mieszkanie. Próbowałam kiedyś zachęcić Pusię do zabawy kocimi zabawkami, machając jej przed nosem różnymi myszami na sznurkach i turlając dzwoniące piłeczki, ale nasza kotka patrzyła na mnie, jak na wariatkę, zdecydowanie bardziej zainteresowana moją głupotą, niż prezentowanymi cudami na kiju...











Z drugiej strony, Pusia nie jest słodziakiem z reklamy. Ma swoje fochy i okropny zwyczaj wymuszania jedzenia przez gryzienie mnie w nogę. Jest też czasami naprawdę wielkim łowcą, a kiedy walczy z muchami, czy na ćmy poluje po nocy, to łomocze, miałczy i warczy, jak tygrys syberyjski...


No i pogryzła kiedyś psa sąsiadów... 
Uwielbiam koty 😁

Komentarze

  1. Uśmiałam się...:) Urocza kotka, a to wymowne spojrzenie na drugim zdjęciu... Pięknie u Ciebie Rudziku. Pozdrawiam serdecznie!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pusia to uroczy kot:))my nie mamy kota ale dwa psy:))podobnie jak Pusia ciągle linieją :))masz rację że dom bez zwierząt to jakiś pusty jest:)))pięknie w Twoim domku,pokazuj nam go jak najczęściej:)))Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie zwierzaki są kochane, a w domu z ogrodem psiaki są nieodzowne :)
      Dziękuję za odwiedziny, serdeczności przesyłam. 🙂

      Usuń
  3. A to Ci Pusia niezwykła! :) Szczęśliwe te zwierzaki, które trafiają do tak cudownych właścicieli. Że o domu nie wspomnę :) Serdeczności ślę i Puśkę myziam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnam ją odchudzić, wyrodna ze mnie kocia mama... 😘

      Usuń
  4. Cudna opowieść o zwierzaku. Jesteście obie świetne:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze Cię podejrzewałam, że ją uwielbiasz i nie zmieni tego kąsanie po łydkach. A umiejętności korzystania przez Pusię Ryjka z wucetu - zazdroszczę ogromnie. Moja co prawda ma swobodę wychodzenia do ogrodu przez własne, kocie drzwi, ale obsikuje bukszpany już z pewnej strony wyłysiałe i przynosi mi myszki, mieszkające w stodole u sąsiada. Cudna kocia fotorelacja :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wzorki na porcelanie

Nie lubię gotować, ale lubię kuchnie. Cudze lubię, byle zagracone były i niesterylne. I swoją, odkąd w diabły wyeksmitowałam podobno wyjątkowo gustowny i ergonomiczny zestaw mebli z mdf - u, który na moje kilkuletnie utrapienie pozostawili poprzedni właściciele...  Być może źle rozumiem ergonomię kuchenną, ponieważ obecnie moja kuchnia jest idealnym przeciwieństwem zaleceń ogólnych na temat wygody i bhp użytkowania tego pomieszczenia, ale na razie żyję, oparzeń trzeciego stopnia nie odnoszę i nawet nieco mniej tłukę, niż przed przemeblowaniem. Gotuję chyba głównie z powodu możliwość używania zastawy stołowej. Zastawa stołowa to temat rzeka, wielki jak Ganges i Amazonka razem, wspólnie i w porozumieniu. Pisałam już o porcelanie china blau, teraz czas na wzór słomkowy i cebulowy. Z nieznanych i niezrozumiałych powodów są one ze sobą mylone. Wzór słomkowy,  Indisch  Blau, niebieski saksoński, pietruszkowy - to ten sam wzór, przedstawiający podobno kocanki, czyli drobne, żółte, polne kw

Landszafty, oleodruki i reprodukcje... Cz. II

Miałam napisać o oleodrukach, zabieram się za to od dni kilku, ale jakoś mi nie idzie. Od wysokich temperatur mózg mi się lasuje, a oleodruk to temat poważny... Nigdy jakoś za tym rodzajem twórczości nie przepadałam, chociaż muszę przyznać, że trafiają się perełki wybitne, w ramach okazałych, prawdziwym złotem złożonych... Zacznijmy od początku - oleodruk to odbitka wykonana na papierze, płótnie lub innym materiale, wykonana w technice oleografii lub chromolitografii, bardzo popularna w XIX wieku. Oleodruki były obecne zarówno w miejscach publicznych, takich, jak kościoły, czy urzędy, jak i mieszkaniach prywatnych. Ich jakość zależała od staranności wykonania. Niektóre były dodatkowo ręcznie podmalowywane i zdobione porzez naszywanie koralików i tkanin, tłoczenie ornamentów... Najbardziej znane  "szkoły" oleodruków posiadające  własne zakłady produkcyjne, znajdowały się w Niemczech i Francji: Muller and Lose, Kamag, Otto Blocha... Można było je nabyć nie tylko w całej Europ

Zaginiony w akcji

Dawno nie pisałam. I to nawet nie brak weny ale entuzjazmu sprawił, że ciężko mi jakoś cokolwiek z sensem napisać. A entuzjazm zaginął w akcji, prawdopodobnie leży gdzieś pod stertą gruzu... Albo razem z gruzem został wyniesiony do worków na tenże gruz... Kocham stare budynki. Nic to, że tynk się sypie, podłogi trzeszczą, drzwi skrzypią... Do tej pory myślałam, że wszystko da się załatać. Albo polubić... I tu zaczyna się smutna historia zaginionego entuzjazmu. Dom z 1951 r. Przerobiona wersja willi z międzywojnia. Niby nic nadzwyczajnego. Beton, cegła, deski na podłogach... Ten budynek uświadomił mi jednak w pełni koszmar dawnych przeróbek, remontów i modernizacji. Kolejne worki ochydnych kafli z lat 70-tych, paneli z 90-tych, boazerii, płyt pilśniowych udających kafle, styropianu przylepionego w jakimś obłędzie do wszystkich sufitów...wymienionych na plastikowe okien i kaloryferów osaczających każde pomieszczenie... 15m2 i 22 żeliwne żeberka. A co. Pierwszy raz nie wiem, czy sobie p